Ostatnie nagłówki gazet regularnie krzyczą „Mięso zabija!”.
Nic tak nie sprzeda nakładu, jak stary dobry straszak „mięso”. Albo „tłuszcz
nasycony”. Przyjrzyjmy się najnowszemu szeroko dyskutowanemu badaniu i
spróbujmy dojść do sensownych wniosków. Badanie nazywało się „Powiązanie spożycia białek
zwierzęcych i roślinnych ze śmiertelnością ” i pojawiło się w renomowanym czasopiśmie
naukowym JAMA Internal Medicine.
Dane do analizy wzięto z Nurser’s Health Study i Health
Professionals Follow-up Study, dużych badań kohortowych. Oznacza to, że przez
kilkadziesiąt lat obserwowano 131 342 pacjentów, pytając ich regularnie co
jedli. Część z nich zmarła (badanie prowadzono od 1980 – Nurser’s Health Study, do 2012 roku), część zachorowała, a badacze
zbierali dane i analizowali jadłospisy w poszukiwaniu jakichkolwiek powiązań. Z
powiązań nie można wyciągać daleko idących wniosków , jednak robi się to na okrągło.
Dlaczego nie? Ponieważ to tylko powiązanie, a ono nie jest równoznaczne z przyczyną.
Na przykład, istnieje jasne powiązanie pomiędzy jedzeniem
lodów oraz utonięciem w basenie (inni autorzy uwielbiają porównanie: lody i
ataki rekinów). A to dlatego, że obie
czynności zdarzają się w podobnych okolicznościach, w lecie, a nie z powodu
domniemanego wpływu lodów na zdolność pływania. Prawie wszystkie podobne
powiązania są nieprawdziwe, ponieważ jest ich niezliczona ilość i tylko jeden prawdziwy
powód (tylko jak go w ten sposób znaleźć?). Częstotliwość utonięć może być powiązana
z poparzeniami słonecznymi, jazdą kabrioletem, grillowaniem u przyjaciół w
ogrodzie itd. Przyjrzyjmy się teraz badaniu.
Badanie
W tej analizie pytano ludzi co jedli i klasyfikowano
odpowiedzi jako źródła białka zwierzęcego lub roślinnego. Jako białka roślinne zakwalifikowano
chleb, płatki, orzechy, fasolę i inne warzywa strączkowe. Mięso przetworzone to
bekon, hot-dogi, salami, sos boloński (gotowiec) i kiełbasę, które samego mięsa
za wiele w sobie nie zawierają. Jeżeli weźmiemy grupę kohortową (o wspólnych
cechach, tutaj to pracownicy służby zdrowia) jak ta, należy przede wszystkim
sprawdzić, czym badane grupy się różnią, oczywiście oprócz źródeł spożywanego białka
(roślinne czy zwierzęce). Okazuje się, że różnice są spore.
Na przykład, osoby jedzące więcej roślin były również
bardziej aktywne fizycznie oraz rzadziej sięgały po papierosy (to częsty
zarzut, osoby jedzące dużo warzyw ogólnie bardziej o siebie dbają, ciężko więc
tu wskazać jeden czynnik sprawczy). Czyli badacze dopuścili się pewnego
uproszczenia. A jakich uproszczeń można tu użyć? Dobre pytanie. Można wszelkich
– i oto problem. Na przykład, jak ma się aktywność fizyczna do zdrowia? Można przybliżyć,
że ma wpływ na śmiertelność od 5% do 100%, czemu nie. Takie uproszczenie, czy założenia albo
przybliżenie oznacza tylko jedno – „my to wymyśliliśmy”. To nie jest metoda
naukowa.
Czyli, po przybliżeniu, dla każdego 10% wzrostu w spożyciu białka
zwierzęcego, ryzyko śmierci wzrasta o czynnik 1.02 (nieistotny statystycznie),
a śmierci z powodu chorób serca o czynnik 1.08 (statystycznie istotny). Więc
wniosek jest następujący, nie umierasz częściej, ale bardziej prawdopodobnie
umrzesz z powodu zawału lub wylewu. Ale tego Ci nie powiedzieli – jeżeli zaakceptujesz
te wnioski, wtedy hipotetycznie spożywanie mniejszej ilości białka zwierzęcego ograniczy
prawdopodobieństwo śmierci z powodu zawału, za to musi wzrosnąć ryzyko śmierci
z innego powodu (ogólne ryzyko śmierci się nie zmienia – 1.02). Jakoś nie piszą
o tym w żadnym histerycznym artykule o śmiercionośnym
mięsie. Akceptując takie wnioski z
badania, musisz też zaakceptować, że białko roślinne zabija, ale pewnie nie
przez atak serca!
Jeżeli różnica w ryzyku wystąpienia śmierci jest tak mała,
artykuł taki jest bezwartościowy – takie liczby nie mówią nam nic o ryzyku. Skąd
więc takie zainteresowanie mediów? Cóż, w badanie zainwestowano miliony dolarów
i lata pracy wielu ludzi. Szkoda to zmarnować. Tymczasem intelektualnie uczciwy
wniosek z badania mógłby brzmieć jakoś tak: „badanie pokazało, że nie ma istotnej
różnicy jaki rodzaj białka spożywasz”. Tylko jaki z tego można zrobić chwytliwy
nagłówek? Nikogo takie konkluzje nie zainteresują.
A może jednak z mięsem nie jest wszystko ok?
Zobaczmy, czy możemy jednak wyciągnąć z takiego badania coś
przydatnego. Patrząc na same dane i liczby, można zauważyć, że jeden punkt rzeczywiście
wyjątkowo rzuca się w oczy i na pewno nie jest to spożycie białka. Dane, które rzeczywiście
pokazują jakieś wyniki dotyczą przetworzonego mięsa. Wydaje się, że niekorzystnie
jeść mięso przetworzone. To wygląda sensownie.
Porównajmy świeże mięso na kotleta (pół kilo karkówki
poproszę), a taką pierwszą z brzegu mielonkę czy kiełbasę z niższej półki
cenowej. Jak powstają takie wysoko przetworzone wędliny? Bierze się najgorsze
kawałki jaki przyjdą Ci do głowy, mieli się je, aby przypadkiem nie rozpoznano
kawałka oka czy nosa i macza w niezliczonej ilości dodatków, cukrów, przypraw,
glutaminianu sodu, syropów glukozowo-fruktozowych. Nadaje się temu apetyczny
kształt i reklamuje jako „pyszne szyneczki paróweczki paszteciki”. Tania
parówka to nie jest jedzenie dla istot żywych.
Czyli w takiej apetycznej wędlince, przywodzącej na myśli
plasterki piersi indyka, znajduje się syrop z kukurydzy (czyli cukry), mleczan,
fosforan taki i siaki, ekstrakt drożdżowy (czyli glutaminian sodu), związki sodu, azotu,
dekstroza (czyli cukry), cukier (czyli wiadomo co), chlorki. Trzy razy cukry, a
także glutaminian, co nadaje temu przysmakowi niepowtarzalny aromat pieczonego
mięsa. Czy więc aby na pewno chodzi o białko zwierzęce (o ile w ogóle jesteśmy je
w stanie tu znaleźć)?
Czy taką wędlinę można w jakiś sposób połączyć z kawałkiem wołowiny, świeżego mięsa? Raczej
nie. To nas zaprowadziło do kluczowego założenia zdrowej diety na całe życie –
jedz prawdziwe, świeże jedzenie. Wyrzuć przetworzone cukry. Ale równie ważne
jest unikanie przetworzonych produktów zwierzęcych (czytaj etykiety; zamiast
hot doga o nieznanym pochodzeniu na stacji benzynowej kup sobie przyzwoite kabanosy
z lodówki po prawej, zamiast gotowych hamburgerów kup mielone wołowe, posól i
usmaż je sobie sam – smak nie do podrobienia) oraz rafinowanych olejów roślinnych
(do smażenia używaj masła, smalcu, oleju kokosowego lub oliwy, a nie
słonecznikowego i rzepakowego tłuszczu utlenionego). Oleje przetworzone to nie
to samo co naturalne tłuszcze.
Oto prawdziwa lekcja wyniesiona ze wspomnianego badania:
- białko zwierzęce i roślinne jest podobne, jeżeli chodzi o
nasze zdrowie
- nie jedz przetworzonych produktów odzwierzęcych, jedz
prawdziwe jedzenie, najlepiej świeże (mrożone)
- patrz krytycznie na krzyczące nagłówki w mediach – świat nie
jest czarno-biały i nie dotyczy to tylko jedzenia
Ciekawy wykład (o miesie i porządnych badaniach naukowych): https://www.youtube.com/watch?v=1rz-8H_i1wA
Ciekawy wykład (o miesie i porządnych badaniach naukowych): https://www.youtube.com/watch?v=1rz-8H_i1wA
opr. na podstawie artykułu: dr Jason Fung https://www.dietdoctor.com/red-meat-wont-kill
Pamiętaj! Blog to nie jest porada medyczna. Artykuł powstał wyłącznie w celach informacyjnych. W celu uzyskania porady medycznej skontaktuj się z lekarzem.
Ja nie jem mięsa, gdyż najzwyczajniej za nim nie przepadam - mam wrażenie, że drób jest wypełniany wodą (zanim usmażę pierś, na początku mi się ugotuje).
OdpowiedzUsuńTo prawda, warto poszukać dobrych źródeł mięsa. Ostatnio pozytywnie zaskoczył mnie kurczak z wolnego wybiegu z Lidla - wygladał i smakował jak prawdziwy drób.
UsuńNajlepsze mięso jest z prawdziwej wsi :) Takie ze sklepu z niższej póki to sama woda :( Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy artykuł! przyznam szczerze, że sporo faktów nie wiedziałem- warto wiedzieć. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisany tekst, z którego można naprawdę bardzo dużo się dowiedzieć. Bardzo lubię czytać twojego bloga, na którym zawsze znajdę wiele ciekawostek. Powodzenia w dalszej pracy i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam.
Usuń